O „dniu dzisiejszym” i „chwili obecnej” – paskudnych naroślach na języku

Celem tego cyklu artykułów, któryśmy uroczyście zainaugurowali poprzednim felietonem, ma być praktyczne poradnictwo – rozwiązywanie mniejszych i większych problemów językowych. Chętnie przyjmuję to wyzwanie. Po paru dziesięcioleciach pracy w zawodzie korektora, po lekturze tysięcy książek, wielu czasopism i kilku gazet oraz niezliczonych pomniejszych publikacji, a także po równie żmudnej, ale ekscytującej pracy nad słownikami ortograficznymi – uzbierało się trochę spostrzeżeń i doświadczenia. Spróbuję się tym doświadczeniem z Państwem podzielić.

„Błagam, zacznij od nieszczęsnego na dzień dzisiejszy, które każdego dnia słyszymy po kilka razy w mediach” – takie oto zadanie otrzymałem na początek tej mojej zbożnej twórczości.

Podzielam złość za to zmierzłe wyrażenie. Wyszło ono z języka urzędniczego i trafiło na podatny grunt w mediach, a stąd przedostało się niestety do powszechnego użytku. Bo czytelnicy i słuchacze doszli do przekonania, że skoro wszyscy ważni i uczeni tak piszą i mówią, to widocznie tak należy. Nieprawda, nie należy! Jest równie beznadziejne i wstrętne jak w dniu dzisiejszym, na chwilę obecną czy w miesiącu kwietniu. To paskudna narośl na języku. Oby bolesna dla tych, którzy się nią posługują! Mało co mnie tak denerwuje jak używanie tej okropnej narośli w codziennym języku zwykłych Polaków. Sam słyszałem przez drzwi (mieszkam w bloku, chcący czy niechcący często słyszę, co się dzieje na klatce schodowej, nic na to nie poradzę), jak jedna sąsiadka prosiła drugą o szklankę cukru, a ta odparła: Niestety, na chwilę obecną nie mam cukru, ale wyślę córkę do Biedronki, to kupi. Zgroza stylistyczna!

Niektóre koślawe sformułowania mają swoich „ojców”, na przykład nieszczęsne w temacie (zamiast normalnego na temat) wykoncypował najprawdopodobniej Lech Wałęsa – to on pierwszy używał tego dziwoląga w niemal każdej swojej wypowiedzi. Natomiast pochodzenie dnia dzisiejszego i innych tego typu potworków nie jest jasne, mamy tu zapewne do czynienia z „autorem zbiorowym”: kastą urzędników, polityków i innych ważniaków, którzy zamiast powiedzieć po prostu: dzisiaj, teraz, w tej chwili czy w kwietniu, chcą sobie dodać powagi, wyższości, namaszczenia, nie wiadomo czego jeszcze – i dlatego dokładają całkowicie zbędne otoczki, komplikując proste słowa. Ostrzegam: w ten sposób przypisywane sobie przymioty wstawiają w cudzysłów, demonstrując takie rzeczywiste swe cechy jak butność, nadętość, wreszcie grzech główny: pycha.

No nie, chyba trochę przesadziłem. Te ciężkie oskarżenia, zwłaszcza to ostatnie, przysługują tylko niektórym z owych nadętych. Bardzo możliwe bowiem, że to po prostu obecność dziennikarza lub wręcz widok mikrofonu tak działa na tych ludzi. Zaczynają się wstydzić potocznego języka, jakim się na co dzień posługują, peszą się i usztywniają, sądząc, że tak trzeba, no, bo gdy się zajmuje tak eksponowane stanowisko (skoro o wywiad proszą mnie dziennikarze, to znaczy, że nie jestem przecie byle kim!), należy stosować styl wyższy, upiększyć wypowiedź, mówić mądrze i dostojnie. No i „upiększają”. Tymczasem pokrętna, napuszona forma bywa najczęściej jałowa i pozbawiona treści, a powagi mówiącemu na pewno nie dodaje, wręcz przeciwnie!

Do listy paskudztw zaśmiecających naszą piękną polską mowę trzeba by dodać jeszcze wiele zwrotów i wyrażeń, m.in.: jestem taką osobą, która…; nie mam wiedzy w tym temacie…; jak ja to nazywam… – ale o tym może w jednym z następnych odcinków.